Piątkowe listy piszę w tym roku między lekcjami w tak zwanym okienku. Jestem wtedy jeszcze duchem w poprzedniej lekcji i, co dla mnie tradycyjne, pluje sobie w brodę, że mogłem inaczej jednak. Pewne rzeczy nie wybrzmiały, jakbym chciał, na coś innego zostało za mało czasu. Nie wiem, ile lat można pracować, żeby nie pozbyć się złudzeń, że w końcu wyjdzie, jakbym chciał. Nauczyłem się za to mówić uczniom, że coś mi nie wyszło, jakiegoś celu nie zrealizowaliśmy. Od początku staram się im wytłumaczyć, że w sytuacji trudnej, bo „nie rozumiem”, „nie wiem, jak zrobić”, „nie wiem, jak to zrobić w Classroomie”: należy pytać, zgłaszać. Znajomym lub nauczycielom. Piszę te słowa głównie do naszych nowych rodziców, żeby wiedzieli, że OUs może napisać nauczycielowi, że nie wykona pracy, że coś jest dla niego za trudne. Tylko trzeba to śmiało napisać.
Tydzień temu zapytałem się o najbardziej niekonwencjonalne usprawiedliwienia. Ta historia naprawdę zasługuje na rozpowszechnienie:
W liceum spóźniłam się z koleżanką na lekcję polskiego tłumacząc się tym, że byłyśmy „pod pałacem” (kultury oczywiście) po tytoń dla pana profesora od fizyki. Było to prawdą, gdyż pan od fizyki dał nam propozycję nie do odrzucenia, żeby zamiast uczestniczyć w lekcji czyli przepisywać do zeszytu zupełnie niezrozumiałe dla nas rozwiązanie skomplikowanego zadania, zaproponował nam, byśmy pojechały po tytoń do jego fajki. Niestety 45 minut nie wystarczyło…
Swoją drogą zastanawiam się, czy we współczesnych liceach nadal funkcjonuje formuła „Pani Profesor/Panie Profesorze” (lub jej wszelkie współczesne modyfikacje) w stosunku do osób uczących, niezależnie od tytułu naukowego jaki posiadają.
Tak, w obecnych liceach mówi się jeszcze czasem do „profesorów”, w niektórych już nie.
To chyba wszystko. Dziś krócej chyba jakoś mi wyszło.